czwartek, października 20, 2005

Magiczne miasto


A wiec jestesmy w magicznym miescie. Zanim tu dotarlismy juz wiele sie wydarzylo. Najpierw mily nocleg w Berlinie u starego znajomego Conrada. W przyjemnej, fajnie urzadzonej kuchni -Conrad jest architektem- siedzielismy do drugiej w nocy, pijac wino. Pozniej byl syfny samolot Iberii, lot do Madrytu, w czasie ktorego, ku naszej rozpaczy, nie podali nic do jedzenia ani picia! W Madrycie kolejna niespodzianka - dalej nie lecimy, bo samolot do Havany juz odjechal na drugi koniec lotniska i szykuje sie do startu. Zabawne. Przez caly lot robilismy sobie zarty, co by bylo gdybysmy spoznili sie na ten samolot. Usmiechnieta, zadowolona obsluga Iberii wsadza nas do samochodu (razem jeszcze z 3 Niemkami= i juz za chwile mkniemy w nieznane przez hiszpanska ziemie do hotelu, w ktorym zafundowali nam przymusowy nocleg. Nie mamy bagazy, niczego. Nawet szczoteczek do zebow. Nie wiemy dokad jedziemy. W koncu ladujemy w 4 gwiazdkowym, zajebistym hotelu, w malym, klimatycznym miasteczku pod Madrytem. I jest w koncu jedzenie podawane z dobrym winem. Przepyszne!
Nastepnego dnia z Katka i Niemka Haike zwiedzamy Madryt. Wkrotce musimy wracac na obiad i dalej... jazda z powrotem na lotnisko. Nagle pòjawia sie informacja - w strone Kuby zmierza z predkoscia 285 km na godzine Wilma - 5stopniowy huragan morderca. Wydzwania do nas spaniokowana mama, zebysmy lepiej zostali w Madrycie. ZEBYSMY KONIECZNIE ZOSTALI W MADRYCIE!!! Nie ma takiej mozliwosci. Troche sie denerwujemy, co nas tam czeka, ale decydujemy sie jechac.
Po 9iu godzinach podrozy ladujemy w kraju Fidela. Bienvenidos a Havana! Czekamy w kolejce do kontroli paszportowej polaczonej z przesluchaniem. Wszyscy pala, nawet policja. Tutaj chyba pali sie wszedzie. Do miasta zabieramy sie busem razem z Niemcami i Hiszpanami. Placimy po 5 euro.
Pierwsze wrazenie - miasto jest olbrzymie! Cale zycie slyszysz cos o Kubie, czytasz o Kubie, ogladasz zdjecia. Masz wyryty w pamieci obraz Brodacza i Che. Znasz na pamiec piosenki Buena Vista. I nagle widzisz to wszystko na wlasne oczy! Nagle wjezdzasz do owianego tysiacem legend magicznego miasta... Pierwsze ¨Viva la Revolution¨¨26 Julio¨¨Solidaridad¨. I podobizny Che. Jest tezx Fidel. Co dalej... oczywiscie samochody... oczywiscie budynki. Nasz kierowca bladzi po ciemnych, pelnych ludzi ulicach. Jest juz noc. W koncu wysiadamy pod nasza Casa Particular, gdzie wita nas gospodarz. Casy particular to najtansza, legalna forma noclegu na Kubie. Jest nas troje, a kubanskie prawo pozwala na nocleg w jednym pokoju tylko dwom osobom. Dlatego zawsze jedno z nas pozostaje ¨niezarejestrowane¨. Ceny sa rozne. W Havanie przez nasze pierwsze 3 noce placilismy 30 peso convertible za noc, plus sniadanie. W innych miastach spalismy za 20, czasem 15 od trojki. Polowe nocy spedzilismy calkiem nielegalnie. Na Kubie istnieja rownolegle dwie waluty - peso cubano i convertible. Co za tym idzie, istnieja tak naprawde 2 swiaty. Swiat waluty narodowej - czyli totalnego socjalistycznego syfu - sklepow na kartki oraz malych budek, lub oblesnych barow, jakich nawet Polska Ludowa nie widziala, z wiele obiecujacym napisem ÖFERTA. W takich miejscach mozesz jesc i pic za grosze. Peso convertible to prawie rownowartosc 1 euro, a jednoczesnie 24 peso cubano. 6 peso cubano = 1 zloty. W ofercie mozna zazwyczaj znalezc 2, 3 produkty. Najbardziej rozchwytywana jest pizza con queso - zazwyczxaj dosyc obrzydliwy kawal buly z roztopionym serem, czasem jeszcze z szynka. Totalny syf. Najwiekszym (jedynym?) jej atutem jest cena - 5 - 6 peso cubano,czyli 1 zloty polski, w Havanie czasem drozej. Kiedy nie mozna znalezc pizzy trzeba zadowolic sie bulka z krokietem, kawalkiem miesa albo jajka. Popic mozna refresco - robionym najczesciej z guajawy - za okolo 1 peso, czasem sprzedaja tez piwo - od 6ciu do 18 peso. Na deser, jesli sie znajdzie mozna zjesc pastele - chrupiace rozki z marmolada z guajawy. Na tym konczy sie oferta w kubanskiej walucie. Otwiera sie za to drugi, rownolegly swiat, swiat peso convertible. W tym swiecie ceny sa czesto wyzsze niz w Europie zachodniej, ale kupic mozna wszystko.
Swiat Cas Particular byl tym drugim swiatem, strefa kubanskiej elity, ludzi ktorym udalo sie zlapac Pana Boga za nogi. Oni zarabiali w peso convertible - bardzo duzo jak na warunki kubanskie - chociaz w rzeczywistyosci wiekszosc z ich dochodow rabuje przez olbrzymie podatki panstwo. Normalni Kubanczycy zarabiaja okolo pol euro na dzien, przy dobrych wiatrach.
To wszystko odkrywalismy z czasem, wtapiajac sie powoli w swiat socjalistycznej hipokryzji, poznajac na wlasnej skorze co oznacza orwellowskie ¨dwojmyslenie¨. Na samym poczatku, kiedy przybylismy do Havany odniosam takie samo wrazenie jak Artur Domoslawski kilka lat wczesniej. Ze jestem kronikarzem umierajacego miasta, ze to statnia chwila zeby to zobaczyc, utrwalic. Wrazenie, ze cos wisi w powietrzu, ze wszyscy juz tylko czekaja, kiedy Fidel... Ciekawe, ile jeszcze lat beda przyjezdzac kronikarze, a kazdemu sie bedzie wydawac ze jest juz tym ostatnim, zanim Fidel umrze i w koncu cos sie zmieni.
Pierwsze wrazenie? Magicczne miasto sie sypie, magiczne miasto smierdzi. Salsa tetni w ulicach przywodzacych na mysl poludniowoamerykanskie favelas. Havana wyglada tak jakby przed chwila dobiegla tu konca jakas ciezka wojna, jakby wlasnie skonczyly sie bombardowania- Añe to nie wojna i bomby, tylko lata rujnujacego systemu doprowadzily do takiego stanu to miasto. Na scianach az do znudzenia napisy - ¨Soclalizm albo smierc¨. Havana dostala jedno i drugie.

Brak komentarzy: